środa, 28 marca 2018

Pies ogrodnika sam nie...

Oj jak ten czas szybko płynie
nawet nie wiem kiedy minęły te dwa miesiące aż mi wstyd.
Stwierdzam, jednak że jestem w pełni usprawiedliwiona i już tłumaczę dlaczego:
- musiałam dojść do siebie wyniki ciągle były niepoprawne aż coś pykło i stał się cud (lekarze dziwili się ale mam chody chyba tam na górze 😏) 
- czekałam na ten czas w którym małżonek da zielone światło i pojedziemy do naszego nowego domu.
No i tak zeszło jakoś.

 Przejdźmy do sedna:
"Pies ogrodnika; samemu nie zje i drugiemu nie da."
Pojechałam do mojego domku i co... woda nam zamarzła!
Brak jej w rurach w kuchni i łazience, brak jej w kibelku!
Wszędzie, wszędzie jej brak! Jedyny ratunek to jakaś tam stara studnia, śnieg z podwórka i woda do picia z buteli ze sklepu który akurat był zamknięty.
Takiej wolnej amerykanki dawno nie miałam ryczałam pół dnia.
Miało być pięknie a wyszło jak zawsze pod górkę.
No cóż, spartańskie warunki opanowaliśmy i decyzja jedna aczkolwiek bardzo kosztowna przyłączenie do WODOCIĄGU.
Nie miałam funduszy na wodociąg w kosztorysie remontowym a poprzedni właściciel domu o tym nie wspomniał, że są takie niespodzianki i znowu ryczałam ale już 3 dni.
Małżonek operatywny gość poczytał i podzwonił tu i tam, zorganizował projektanta i firmę wykonawczą. 
Jeny ale byłam szczęśliwa. 
Możecie wierzyć albo nie ale jak do tej pory pierwszy raz spotkałam się z taką życzliwością i zaangażowaniem ze strony urzędników jak nigdy! 
Fakt wiem, że będzie to kosztować ale koszt dojazdów, zmarnowanego czasu w urzędach się spłaci.
Wszystkie papierki, dokumenty i inne duperele nam załatwili.
Całe zestawy wysyłali do podpisu i Boże dziękuję za internet bo było to migiem! 
Jedynie raz wysłany list pocztą szedł tydzień (tu jak zwykle poczta dupy dała - standard). Drugi raz takiego błędu już nikt nie popełni.
Teraz z perspektywy czasu tak myślę, że ta przesyłka była pechowa. Musieliśmy uzyskać zgodę na przyłącz do wodociągu przez pole jakiegoś pieprzonego buraka - teraz już wiem, że to menda i mój pierwszy wróg na wiosce!
Jak można być takim wrednym gnojem i pienić się o 50 cm przekopanego pola jak się ma 100 ha. Ręce mi opadły, argumenty jakie nam przedstawił powaliły mnie na kolana. Mam czekać do jesieni i być bez wody w rurach bo ta menda ma zasiane coś na polu. Małżonek grzecznie tłumaczy debilowi jak krowie ( a raczej bykowi) na rowie że bez wody nie da się zrobić remontu. 
Chciał się zapytać ile plonu mu zniszczymy to mu za te straty zapłaci niech tylko podpisze bo tak pierdoła nie może przecież stanąć na drodze. Czemu mamy sobie utrudniać życie?
 Burak myślał i wysunął nowy argument, że nie może być żadnych urządzeń bo to utrudni mu dostęp do pola. 
Myślę jakie urządzenia? Miałam dosyć. Dobrze, że małżonek to taka siła spokoju, ja bym mu w ryj napluła i poszła. A potem wróciła ale nie ugodowo tylko z przytupem a to potrafię.
Potem się dowiedziała, że nie ma on jako jeden z kilku na wsi dostępu do wodociągu... czyli jakby tu powiedzieć: 
"pies ogrodnika (...)" a mieli tu być wszyscy tacy życzliwi i tak się cieszyli, że są nowi sąsiedzi. Polska rzeczywistość, eh! 

 Dzisiaj się dowiedziałam, że projektant tak ogarnie sprawę żeby nic tam nie kolidowało na tym cholernym polu.
Przeglądałam też ostatnie zdjęcia mojego azylu ale się wzruszyłam bo znalazłam coś co pokochałam a tu takie szopki. Czekam tylko na ten czas żeby zaszyć się tam i żyć w ciszy bez tego gównianego świata i jak najdalej od debili. Kwiat Ci na drogę oby jak najdalej ode mnie! 




  Kochani tak przy okazji Wesołych Świąt !!!
Miłego :)