piątek, 5 maja 2017

Wiara... Faith... czy aby tak jest...

  Dzisiaj naszło mnie na poważne podejście do zagadnienia. 
Nosiłam się z tym już kilka tygodnia ale chyba to ten czas. Jest sporo osób wierzących - przynajmniej tak się deklarują a ostatnio zrobiła się "moda" na bycie wierzącym. Tak nie mylę się jest to moda i użyłam dobrego słowa (specjalnie go podkreślam). 

 Wiara to tak delikatna sfera naszego życia trzeba o niej mówić, pisać z szacunkiem. Nie powinno nią się szastać na lewo i prawo.
 To nie sprzedajny wizerunek medialny! Oczywiście super, że przyznajemy się ogółowi do tego iż wierzymy, że się zagubiliśmy a potem się nawróciliśmy. Ale czy to aby na pewno jest prawdziwe wyznanie z głębi serca...? 
Wierzcie jest mi bardzo ciężko zrozumieć - intencje tych ludzi. 

  Taka okoliczność z życia wzięta.
Ukazała się na rynku pewna pozycja literacka. Promocja była piękna, na spotkaniu pojawiły się osoby, które opisują swoje "nawrócenia". Było tak landrynkowo tak słodziutko - przynajmniej taki był przekaz medialny. Niestety nie mogłam być osobiście ale moje bystre oczko zarejestrowało to i owo. 
 Dobrze, może ja jest w błędzie bo potrzeba takich nawróconych, którzy dają świadectwo. Pomagają odnaleźć drogę w dobrą stronę. Pokarzą, że każdy może i jest w stanie się opamiętać i stanąć po dobrej stronie. To taki drogowskaz. No niby fajnie ale... jak to u mnie bywa jest zawsze jakieś ale.
  Czemu jeden z bohaterów otwiera po tym nawróceniu "coś dla potrzebujących"? Co nie mógł tego zrobić bez wielkiej pompy? 
Tak po cichu? Tak bez ogłaszania tego całemu światu? Mało tego, że poszło w eter to jeszcze jego dobroczynne dzieło będzie uwiecznione w słowie pisanym.
  Pytań jest mnóstwo, odpowiedź u mnie jedna. 
Kto tu zagląda już ją zna. 
Prawda?

 Otwierając firmę mąż chciał szaleć z reklamą wydawać krocie. 
Powiedziała mu wtedy: "pracuj uczciwie, bądź dobrym rzemieślnikiem a ludzie nas znajdą."
 Poczta pantoflowa ma wielką moc, każdy potrzebujący nas znajdzie i tak było i jest do dzisiaj!

  Nie mam monopolu na rację ale patrzę na świat prosto (co nie znaczy, że jestem prostaczką) i bez ozdobników. Czuję świat sercem co pozwala mi na chłostanie innych słowem za co biorę pełną odpowiedzialność. 

                                            
  Tak już na koniec przepraszam wszystkich ale chyba ktoś coś pokręcił z tą wiarą. 
Ludzie zastanówcie się czy taki cyrk jest potrzebny czy aby idziemy dobrą drogą? Czy to wiara czy PR (public relations)... 
  
  Ku przestrodze pięknie to ukazuje: T.LOVE Lucy Phere - polecam.

(...)Chodźmy razem więc w drogę
Będziesz mówił o Bogu
Ja ci zrobię fantastyczny PR
Kiedy trzeba się schowam
Kiedy trzeba zachowam
Jestem Lucy, a ty będziesz big star(...)




Miłego :)
  

poniedziałek, 1 maja 2017

Ale jest misja...!!!

  Oj a cóż to się to dzieje, jaka tu cisza szaleje... nawet nie wiem kiedy minął ten miesiąc. Wstyd jak mogłam tak długo milczeć a działo i dzieje się dużo. Święta mnie pochłonęły a były tak zwyczajne jak nigdy. Zwyczajne bo bez stresów, gonitwy i nerwów. Mogłam w spokoju ozdobić dom moimi własnoręcznymi ozdobami. Oczywiście jak zawsze narobiłam ich mnóstwo ale warto było bo cieszyły moje oczy. Koleżanki zazdrościły, że mi się chce, i mogę, i że tylko przez kilka dni mogą zdobić dom. Takie właśnie drobiazgi czynią nasze życie weselsze i kolorowe.

A co tam jest misja! 

  Mały pryszcz - małżonek zaprosił swojego brata i jego rodzinkę ale dało się przeżyć (chyba się starzeje - ha,ha). Wspominam o tym wydarzeniu bo oni zawsze potrafią mnie tak podbudować na duchu, że mnie aż skręca. 

Ale co tam jest misja!

  Ostatnio wieczory są jakieś inne takie zimne i nie chodzi tu o pogodę bo była fatalna. Straszne, żeby w kwietniu cały czas padało i było zimno. Fuj aż mam dreszcze...
  Rzadko zdarza mi się abym miała problemy z nazwaniem swojego stanu emocjonalnego. Co mnie bardzo martwi. 
Być może drażni mnie fakt, że mam iść na uroczystość rodzinną, na którą chyba nie chcę iść. Wiem, dziwnie to brzmi przynajmniej u mnie. Jak nie mam na coś ochoty to odmawiam i tyle i mam w nosie wszystko. Niestety nie tym razem bo z racji mojej nazwijmy to "funkcji rodzinnej"  muszę tam być bo taki jest zwyczaj.
Wiem, że będę się tam źle czuła. Główny zainteresowany widział mnie jakieś 4-5 lat temu ( nie licząc wizyty z zaproszeniem). Ogólnie chyba go to wali czy będę ale matka kazała to się stosuje do ogólnie przyjętych zasad. Dają prezent to mu pasuje...
Tylko co dać człowiekowi, który prawie że wszystko ma. 
No i tu mi ręce opadają. Przykro mi, że nie znam jego zainteresowań, nie wiem co lubi, nie wiem co by mu się podobało. I WAŻNE!!! Żeby była jasność nie z mojej winy. 
Kiedy chciałam się z nim spotkać (z okazji różnych imprez, świąt itp) to przychodziłam "nie w porę". Kilka razy zderzyłam się z zamkniętymi drzwiami, z wymuszoną serdecznością to dałam sobie na luz i olałam sprawę. Przecież nie można uszczęśliwiać innych na siłę.

I tu chyba zaczyna się moja kolejna misja!!!

  Obiecałam, że napiszę jak cudowną mam rodzinę, jak wszyscy się szanują i kochają, jak spijamy sobie lukier z dzióbków. Rodzina mojego małżonka to przy nich taki fistaszek.
  Ha, ha, ha...

Ale jest misja aby Wam o nich opowiedzieć!



Miłego:)

PS nie przez przypadek zamieściłam niebieski kwiat - to pewien symbol. Jaki zapytaj a napiszę.