poniedziałek, 28 listopada 2016

Fatal accident...

Wczoraj wieczorem zaliczyłam kolejny docinek ciekawego serialu. Każdy odcinek jest inny i opowiada o innych zdarzeniach. Pokazuje jak łatwo można nami sterować, jak zmieniają się wartości, jakie z nas kreatury nie potrafiące ocenić co jest dobre a co złe. Małe wyjątki są ale to taka garstka, bardzo mała garstka. 
Historia jest autentyczna, miała miejsce w tym roku we wrześniu nad jednym z naszych jezior na południu Polski.
Fajne wrześniowe weekendowe popołudnie z małżonkiem wybraliśmy się do smażalni na rybkę. 
Spacerek lasem dla zaostrzenia apetytu i sportu. 
Z racji tego, że to już wrzesień to i klientów mniej i na spokojnie można zjeść obiad. Mąż przy barze składa zamówienie. Dziwnym trafem czuję się nieswojo i ten dziwny zapach, który ja "zawsze" tylko ja czuję. 
Coś chyba jest na rzeczy. Patrze na jezioro, zza cypla jak z procy wyłania się motorówka WOPR-u. Gna jak dzika. Małżonek siada przy stole. Mruknęła, że chyba coś się stało bo WOPR gnał i to na sygnałach. Pani przyniosła zamówienie - boska rybka rozpłynęłam się na nią. Z racji tego że pogoda sprzyja postanawiamy przejść cały deptak żeby przetrawić jedzonka. 
(Zapomniała o motorówce WOPR-u). Gdzieś tak około 150 m od smażalni na plaży dostrzegam "złoty koc"... wokół bawią się dzieci, gromadka młodych robi grila inni grają w piłkę. Istna idylla, tylko kurwa ten "koc"...Mówię do męża tu coś się stało i już teraz wiem co.
Wiem, dlaczego WOPR tak gnał, czemu po plaży chodzi policja. Rozpytuje plażowiczów. Na końcu deptaka stoi radiowóz. Niechcący słyszymy: młody mężczyzna około 24-25 lat, z... (miejscowość nieistotna), rodzice już jadą ale to potraw bo to kawał drogi.  Była lekarka (wczasowiczka) "pompowała" ile mogła ale nie dała rady...
Na murku odgradzającym od chodnika pozostawione ubranie i butelka po piwie. Na drugim murku siedzi chyba kompan, siedzi patrzy tępym wzrokiem. Policjant próbuje coś z niego wyciągną, jednak kontakt zerowy. Przynajmniej tyle mogę dostrzec. 
Jeny jak mi głupio i przykro taki młody czyjś syn, chłopak, przyjaciel. Pomyślałam jak ja bym się czuła gdyby moje dziecko pojechało na wakacje, poszaleć a potem ktoś dzwoni i przywożą go w worku. Jak mi bardzo przykro...to taka tragedia.
Po cholerę mnie tu gnało, mogliśmy zejście obiad w domu. Zawracamy.
My zawracamy ale ludzie wietrzą sensację więc się schodzą. Popatrzeć, bo to taka atrakcja. Wy hieny, debile nie macie za grosz szacunku do tego młodego człowieka. Mija nas kilka osób i między innymi rodzina starsza para z synem dorosłym - podkreślam bo to ważne. Dosyć dziwnie ubrani, wzbudzają moje zainteresowanie. Chłopak przystaje i wiecie co robi zdjęcie.
Robi zdjęcie... kurwa przeraża mnie to jak można być takim okrutnym. Głośno wyrażam swoje zdanie a on nic... dalej robi zdjęcia. No poleciałam grubo żeby wiedział, że to mowa do niego, a on nic. Walę w stronę rodziców, że mamuśka ładnie wychowała sobie synalka a ona nic... przyśpieszyli z tatuśkiem tylko kroku...Ludzie patrzą się na mnie jak na idiotkę. Mąż mnie przytulił i ze smutkiem powiedział, że to kolejna fotka na Facebooka lub inny portal społecznościowy. Nie zmienisz tego a takie zdarzenia są sensacją dla wszystkich (mówi to z własnego doświadczenia zawodowego). Ręce mi opadły. Ciśnienie poszło na maksa. 
Niech szlag trafi tę rodzinkę z synalkiem na pierwszym miejscu. Czy jest jeszcze ktoś kto ma współczucie?
Fajnie nas nakręcają media...robią z nas dzikusów bez logicznego myślenia tylko pogoń za tym kto zrobi lepsze zdjęcie, kto nakręci bardziej zjechany filmik. 
To było smutne popołudnie. Nich to będzie przestroga dla innych bo następnym razem nie będę gadała a zacznę działać. 

Nie wiem co napisać na pożegnanie...
      


2 komentarze:

  1. tak jest, sama pamietam jak dziewczyna dostala ataku padaczki w centrum handlowym, taki tlum sie zebral wokol niej, pewnie oddychac nie mogla nawet, stali i sie gapili

    OdpowiedzUsuń
  2. Smutne... takie przypadki można mnożyć ale czy ktoś wyciągnie z tego odpowiednie wnioski? Nie wiem. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń