niedziela, 26 marca 2017

Zmęczenie ducha...

Zasiadłam w moim ulubionym kąciku. 
Kawusia na stole. 
W domu cisza i spokój. 
Chłopak na studiach, mąż w swoim królestwie więc mam trochę czasu dla siebie.
Delektuję się tą chwilą... 
Przeglądam net w poszukiwaniu wiosennych inspiracji.
Zaglądam w dawno zapomniane zakładki. 
Miło czasem odnaleźć na nowo stare pomysły. Napalona na działanie zrobię coś dla siebie albo domu.  
Szukam, szukam i nic. 
Kurcze brakuje mi tej iskierki, tego błysku.
Znudziłam się. 
Miał to być czas dla mnie a znowu pójdzie w cholerę bo czegoś mi brakuje, coś mnie rozdrażnia nie potrafię odnaleźć natchnienia.
Może ktoś powie przesilenie wiosenne, pogoda do bani, ciśnienie za niskie albo za wysokie.
Dobra każde tłumaczenie jest OK.
Podświadomie wiem, że coś siedzi mi na wątrobie ale tak głęboko.
Nie wiem dokładnie czy to jakiś wewnętrzny bunt czy też stare rany. 
Dochodzę do wniosku, że  jestem potwornie zmęczona - zmęczona duchowo.
Kawa wypita, podsumowanie zrobione, czas stracony.
Wniosek - muszę sama wylizać rany i ruszyć do działania ale tym razem w swoim tempie. Powolutku bez zbędnej spisy.
Powolutku, w moim tempie, bez zbędnej dzikiej gonitwy.
Zaczynam... co z tego wyjdzie zobaczymy...


  Miłego :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz